niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 27 ''Białe ściany''

...leżałam w zupełnie nie znanym mi miejscu. Białe ściany. Na jednej z nich wisiał mały telewizorek, a pod nim kilka kartek. Nie wiem co na nich pisało. Wszystko praktycznie było zamazane. Ból głowy nie pozwolił mi na dalsze zwiedzanie pomieszczenia. Przetarłam oczy z nadzieją, że chociaż trochę złagodzę ból. Coś dziwnego zwisało z mojej ręki. Jakiś kabelek ? Przebiegam wzrokiem wzdłuż niego i zobaczyłam dziwny woreczek nad moją głową. Czułam też coś zimnego na klatce piersiowej. Kolejne kabelki ? Tym razem te podłączone były do urządzenia, które non stop pikało. Kurde, proszę zamknij się ! Czułam się jakby zaraz miała mi głowa eksplodować. Co jest do cholery. Podniosłam się lekko by móc lepiej ocenić sytuacje. Zakręciło mi się w głowie i ledwo utrzymałam się w pozycji siedzącej. Urządzenie zaczęło intensywniej pikać. Zaraz mi głowę rozsadzi ! Niech to ktoś wyłączy. Masowałam chwilę skronie, ciągle wierząc w to, że przestanie boleć. Po chwili na reszcie ból trochę ustał. Rozglądałam się mrużąc oczy. Mam coś dziwnego przyczepionego do ręki. Obok mnie półka z dużą ilością lekarstw. Dziwne pikające urządzenie. Woreczek z wodą nad łóżkiem. Dziwne łóżko. Ubrana w podomkę. Powoli zaczęło mi się wszystko przejaśniać. Śmierdzi szpitalem. O cholera ! Bo to jest szpital ! Co ja tu robię ? Dla czego ? Co się stało ? Zaczęłam panikować. Do sali wbiegła pielęgniarka z ciocią.
- Spokojnie Kornelia, połóż się ! - podbiegła do mnie i szybko pomogła mi wykonać swoje polecenie.
Po kilku sekundach miałam już wbitą igłę w przedramię. Co do... Ał ! To boli. Szarpnęłam się lekko ale pani w śmiesznej czapeczce na głowie skutecznie unieruchomiła mnie dociskając moją rękę do łóżka.
- Spokojnie kochanie. To tylko zastrzyk. Już wszystko w porządku. - ciocia delikatnie gładziła mnie po głowie i trzymała za drugą rękę. Nie rozumiem co się dzieje. Zacisnęłam oczy i starałam się przetrzymać ból wywołany tą pieprzoną igłą. Jakoś po minucie poczułam ulgę. Głęboko odetchnęłam i stwierdziłam, że czas dowiedzieć się co ja tu robię.
- Co się stało ? Dla czego jestem w szpitalu ? - ciocia nic nie odpowiedziała, przyglądała mi się z wielką ulgą jakby. Kątem oka zerkała na pielęgniarka, która pozbywała się elektrod, o ile tak się to nazywa, z mojej klatki piersiowej.
- Dowiem się w końcu ? - już powoli zaczęłam się niecierpliwić. Ciocia się wyprostowała i odprowadziła wzrokiem wychodzącą pielęgniarkę.
- Musisz teraz odpoczywać. Miałaś wstrząśnienie mózgu... Dość poważne. I... - nie dokończyła. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie rozumiem, ale jak to ? Nie pamiętam żebym uderzyła się kiedykolwiek w głowę.
- I co ? Pamiętam tylko tyle, że rozmawiałam z Louisem. Potem Harry powiedział coś... - załamał mi się trochę głos, przez przypomnienie sobie jego słów - czego nie chciałam usłyszeć. Co się stało dalej ? Opowiedz mi. Ja nic nie pamiętam. - naciskałam. Dla czego ona nic nie mówi i dla czego płacze ? Mocniej uścisnęła moją dłoń.
- Byłaś w śpiączce. Prawie miesiąc. Tak się bałam ! Ale obudziłaś się, nareszcie. Boże jak się cieszę. - mówiła przez zły, zły szczęścia ? Moment, śpiączka ? Miesiąc ? Jak to możliwe. Przeleciały mnie ciarki. Ja już mogłam się nie obudzić ?! I nigdy już nie zobaczyć się z Harrym ? Z rodzicami ?
- Ja to miesiąc ?! Przecież, miałyśmy wyjechać do Londynu. Cholera ciociu jak to się stało ? Co ja zrobiłam ? - zaczęłam panikować. Ciocia usiadła na krawędzi łóżka, otarła zły i zaczęła opowiadać:
- Rozmawiałaś z nimi tak ? Harry cię skrzywdził, prawdopodobnie zemdlałaś i uderzałaś głową w kant szafki. Znalazłam cię całą w krwi. Nie reagowałaś na nic - znowu zaczęła płakać.
- Nie skrzywdził mnie, to raczej ja jego. Dobrze ciociu już jest okej. Nie płacz. - podniosłam się i przytuliłam ją.
- Przepraszam. Kornelia tak bardzo przepraszam - mówiła. Przeprasza ? Za co ?
- Za co mnie przepraszasz ? - zapytałam, bo na prawdę nie wiedziałam za co.
- Że nie było mnie przy tobie. - Przecież i tak by nic nie zdziałała. Chociaż może nie doszło by do tego, że wylądowałam na szafce.
- Nie obwiniaj się przez to. Nie wiedziałaś przecież co się ze mną może stać. Nie płacz proszę. Już jest dobrze. - próbowałam ją uspokoić i chyba mi się po części udało. Oderwała się ode mnie przetarła mój policzek po którym spływały pojedyncze zły. Nawet nie zorientowałam się kiedy zaczęły uciekać z moich oczu.
- Połóż się teraz. Prześpij się, musisz odpoczywać. - powiedziała z troską i lekko położyła mnie na niewygodnym materacu.
- Spałam przecież cały miesiąc. - lekko się zaśmiałam i ona też, ale szybko zrzedły nam miny. Nie było to zbyt śmieszne.
- A co z wyjazdem ? O mój boże, przecież są już wakacje. Prawie połowa ! - zapytałam po chwili ciszy. Nie mogłam spać, a ciocia dalej siedziała przy łóżku. Czytała jakąś książkę.
- Jeżeli będzie dobrze to za tydzień wyjedziemy. Musisz poleżeć tu jeszcze na obserwacji. Nie przejmuj się. Twój mózg doznał dość sporych obrażeń, nie możesz teraz zbyt bardzo go przemęczać i za nim będzie mógł w pełni funkcjonować upłynie sporo czasu. Na razie masz wakacje przedłużone o trzy miesiące. - uśmiechnęła się i odłożyła książkę na bok.
- Jak to ? A co ze szkołą ? - niby się cieszę, ale ciężko będzie mi się potem przestawi. W końcu nowa szkoła. Nowi ludzie. Właśnie gdzie ja w ogóle idę do szkoły ?
- Ciociu, a tak właściwie to gdzie ja będę chodzić do szkoły jak już to wszystko minie ? - zapytałam.
- Mówiłaś kiedyś, że chciałabyś coś związanego z językami. Humanistka z Ciebie prawda ? Znalazłam polską szkołę. W Westminster. Od naszego mieszkania pieszo jest jakieś 20 minut. Pomyślałam, że może być idealna więc złożyłam papiery do niej. Powiadomiłam o obecnej sytuacji i o tym, że jak wybierzesz kierunek to dam znać. - oznajmiła. Zszokowałam się co prawda, ale przynajmniej wiedziałam gdzie dokładnie się wybieramy. Westminster, z tego co kojarzę znajduje się tam większość atrakcji londyńskich. Może być całkiem fajnie, ale nie o tym teraz.
- Ciociu, ale wiedziałaś, że mogę się nie obudzić ? Mimo to wszystko załatwiałaś. - zapytałam skruszonym głosem. Popatrzyła się na mnie i lekko uśmiechnęła. Jej oczy znów się zeszkliły.
- Tak, ale jakoś nie mogłam przyjąć tej wiadomości. Po prostu czułam, że będzie dobrze. I jest. - ucałowała mnie w rękę mocno ją ściskając. Poczułam ulgę. Czułam, jakby wszystko było mi zupełnie obojętne. Jakbym nie miała żadnych problemów. Uśmiechnęłam się do siebie i zamknęłam oczy. Zasnęłam.

Tydzień mijał strasznie powoli. Dni się dłużyły, a mnie po prostu roznosiło już na tym niewygodnym, wyleżanym, szpitalnym łóżku. Ciocia spędzała ze mną praktycznie całe dnie. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Grałyśmy w jakieś planszowe gry dla dzieci. Po południu na dwie/trzy godziny przychodziła też moja kochana paczka przyjaciół. Dużo się śmiałam, ale pielęgniarki non stop upominały mnie żebym się oszczędzała. Odczuwałam od czasu do czasu bóle głowy, ale podobno to normalne i z czasem już zaczęłam się do nich przyzwyczajać. Poza plotkami jakie przynosiła Majka i reszta nie miałam kontaktu ze światem. Z resztą za bardzo mi to nie przeszkadzało, nawet mnie nie interesowało co dzieje się w internecie czy gdziekolwiek. Żyłam własnym życiem.

Nadeszła sobota. Dzień w którym mam pożegnać się ze wszystkim co dotychczas mogłam nazwać domem i tym co do tej pory udało mi się tutaj osiągnąć. Nie wyobrażam sobie zostawienia Majki (teraz z nią miałam najlepszy kontakt) i całej reszty. Nie wiem jak ja bez nich przeżyje, ale jakoś muszę. I muszę też jak najszybciej wyjaśnić sprawę z Harrym. Nie żebym o nim zapomniała czy coś, po prostu dostawałam i dalej dostaje tak silne proszki, że one kontrolują mój umysł, emocje i nie przejmuję się teraz wszystkim aż do rozpaczy. Wręcz śmieję się z tego. Jedyny czas, kiedy mogłabym poużalać się nad sobą to noc, ale biorę kolejne tabletki, dzięki którym śpię jak niemowlę. Wracając do Hazzy, nie mam bladego pojęcia co zrobić, co mu powiedzieć, jak przeprosić, skutecznie tym razem. Louis ?! Przecież on się może martwić ! Nie odezwałam się do niego od czasu tej beznadziejnej rozmowy. Muszę jak najszybciej z nim pogadać, ale nie mam telefonu. No tak... Zapomniałam jak skończył swoją egzystencję. Poproszę potem ciocię. Jak już wylądujemy. Tak, to jest dobry pomysł. Z przemyśleń wyrwały mnie krzyki, które były coraz bliżej, aż w końcu stado śmiejących się dzieciaków (moich przyjaciół) wparowało do mojej sali. Rzucili się na mnie z jakimiś paczkami. Byłam już ubrana jak do wyjścia, na reszcie w swoje ciuchy ! Usiadłam na łóżku i tuliłam się z każdym po kolei.
- Kornelia, wrócisz do nas szybko prawda ?! - mówi Jeremiasz. Za mim posypały się odpowiedzi, nie koniecznie z moich ust.
- No wiadome ! Chyba, że Londyn jej odbije do głowy i nie będzie już się chciała z nami zadawać, w końcu to miasto gwiazd ! - śmiali się jeden po drugim. Wręczyli mi małe prezenciki. Nie otwierałam ich, wolałam zostawić sobie je na podróż w samolocie. Jejku jak ja ich kocham !
- Dziękuję ! Nie musieliście, naprawdę. Kochani, jesteście najlepsi ! - mówiłam z wielkim uśmiechem na twarzy. Wiem, że gdyby nie tabletki płakałabym jak dziewczyny w tym momencie. Jeszcze raz wszyscy się razem uścisnęliśmy tworząc wielką kulę. Do sali weszła pielęgniarka i powiedziała, że czas się pożegnać bo musze iść na ostatnie badania.
- Kocham was ! Tak cholernie będę tęsknić ! - pojedynczej łzie udało się uciec. Widocznie było to tak silne uczucie, że nic nie było w stanie go przezwyciężyć. Kolejne mocne uściski i zaczęli wychodzić z sali. Najdłużej żegnałam się z Majką.
- Pamiętaj my też cię kochamy. I wiesz, jak tylko ogarniesz się ze Stylesem daj znać. Powodzenia wam życzę i w ogóle pozdrów Zayna i powiedz mu, że jest najlepszy ! Albo nie lepiej mu nie mów. Aaaa Jejku szczęściara z Ciebie, że ich poznałaś NO ! Z resztą jak tylko wylądujesz napisz. W ogóle cały czas pisz ! Pisz jak tam jest zajebiście ! Pa kochana. Do zobaczenia. - głosiła monolog i płakała w moje ramię. Jako jedyna wiedziała chyba najwięcej o sytuacji z Harrym. Dała mi buziaka w policzek i poszła za resztą. Już za mini tęsknie. Wzdychłam głęboko i udałam się za pielęgniarką do gabinetu lekarza który już czekał na mnie z całą aparaturą. Ostatni zastrzyk. Tabletki rozpisane, mogę wychodzić ! Na reszcie. Wyszłam z gabinetu, ciocia czekała już na mnie. Podziękowałam pielęgniarce, pożegnałam się, a ciocia dała jej jeszcze dwie kawy. Wzięłam swoją torbę w której były lekarstwa i prezenty i udałyśmy się do samochodu cioci. Jak dobrze wyjść na świeże powietrze ! No, prawie świeże, jesteśmy w końcu w centrum Warszawy.
- Wszystko spakowane. Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałam. Zapinaj pasy. - Powiedziała z szerokim uśmiechem i ruszyłyśmy na lotnisko...



____________________________________________________________________________
No i jest 29 :) jakoś nie mogłam się zebrać, żeby go napisać, ale w końcu się udało.
Dziękuję za komentarze, nieliczne bo nieliczne ale i tak dziękuję :)
ponad 900 wejść, za które też dziękuję, chociaż pewnie większość wejść polegała na rzuceniu okiem i do widzenia. ale to nic ! Mam nadzieję, ze się podoba. Przepraszam z góry za błędy jeżeli jakieś się pojawią, sprawdzałam kilkukrotnie ale zawsze może coś umknąć. Pozdrawiam :*
brak komentarzy = brak rozdziału  ~  komentarz = kolejny rozdział.
( naprawdę napisanie czegoś to niewiele dla Ciebie )

2 komentarze:

  1. Hej :D dzisiaj natknęłam na twój blog i ja się dziwię, dlaczego tak późno!? :P Rozdział jest niesamowity, normalnie miód malina! :P Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny :D
    Zapraszam też do siebie :D
    http://bestrongdontgiveup.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń